wtorek, 14 lutego 2012

Mam na imię Patrycja. Miałam być: dyplomatą, amerykanistą, prawnikiem. Mieszkałam w różnych miejscach: w zielonej Walii, tajemniczej Islandii, zimnej Finlandii, dziwnej Belgii. Całe szczęście, że jest intuicja. I że się z nią nie wygra. Można ją dość skutecznie zagłuszyć, ale prędzej czy później nas dopadnie. Fala dziwnych, śmiesznych, czasami strasznych przypadków sprawiła, że jestem dzisiaj tutaj. Z pasją, podobnie zresztą jak z miłością się nie wygra. A miłość połączona z pasją to już potężna siła rażenia. Wpadłam jak śliwka w kompot. Zaczęłam pisać o jedzeniu, fotografować żywność, poznawać restauracje: szefów kuchni, właścicieli, pasjonatów. I czytać, czytać, czytać. W gotowaniu fascynuje mnie proces kreowania, a później tworzenie realnego produktu z tych wyobrażeń. Ale kulinaria to nie tylko gary. To nieustanne poznawanie fascynujących ludzi, odwiedzanie pięknych miejsc. Ciągła inspiracja na wysokich obrotach. To także uzależnienie od zdobywania wiedzy, uczenia się.  Najlepsze w każdej pasji jest to, że pozwala na zdystansowanie się do świata, ale przede wszystkim do siebie.
Pierwsze kulinarne ekscytacje
Viva la pasta! ( Zamyślenie nad paterą ręcznie robionego makaronu).
Nigdy nie potrafiłam ukryć emocji związanych z jedzeniem. W wieku trzech lat ogarniał mnie głęboki smutek jak dostawałam na kolację nudne kanapki... (Dziś, zrzucam to na karb szalonych lat osiemdziesiątych, a nie  na brak wyobraźni rodziców).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz