Nie wiem jaką kategorię nadać temu wpisowi. Bo otrze się odrobinę o recenzję i o nieoficjalną relację z Viva la Tarte. Kiedy blogerzy kulinarni z Wrocławia i okolic chcą pokazać swoje miasto
blogerom z Warszawy i okolic- zwykle prowadzą do miejsc, gdzie można dobrze zjeść. Prowadząc gościa do uczciwego i przyzwoitego lokalu NIGDY nie mamy pewności jak potoczy się scenariusz wieczoru. Staraliśmy się wyluzować i
obiecaliśmy sobie, że skupimy się na towarzyskim spotkaniu i powstrzymamy się
od dociekliwości i krytykanctwa. Prawie
się udało.
Mimo, że La Maddalena mieści się w samym centrum jest oddalona od miejskiego zgiełku. Jest to urokliwa restauracja położona przy zacienionym, niewielkim
placu przy synagodze. Można poczuć jakby się było w Rzymie, a nie w Polsce zachodniej przy ulicy Włodkowica. Wiklinowe siedzenia, obrus w kratkę, uśmiechnięta obsługa,
komplet gości i zapach dobrego jedzenia. To miejsce rekomendowała jeszcze
wcześniej Laura, więc byłam tym bardziej pozytywnie nastawiona.
Fot.E.Majdak |
Zaczęliśmy od przestudiowania
karty. Z Art Kulinaria od razu zwróciłyśmy uwagę na to samo. Pierwsza strona
menu a tam wyłożona filozofia miejsca przez mało sprawnego copywritera. Nie
będę sobą jeśli w tym miejscu nie pokuszę się o drobną marketingową poradę:
Mniej znaczy więcej.
Czy na pierwszej stronie trzeba pisać, że jedzenie jest wyśmienite? Czy
przypadkiem nie do gości należy ta ocena? Czy koniecznie trzeba pisać, że nasza
kuchnia bazuje na świeżych i sezonowych składnikach? Że nie stosujemy półproduktów? Czy to nie powinien być standard a nie wyróżnik? Może lepiej już napisać coś osobistego i ten sposób zagrać na emocjach gości? Po co silić się na wydumane opisy. I na litość! Nie piszmy o sobie (restauracji i
personelu) z wielkiej litery:
Przykład z La Maddalena (pisownia oryginalna)
Obu tym pasjom również i My staramy się być wierni każdego dnia w Restauracji.
Przykłady z innych miejsc:
Jesteśmy szczęśliwi, że znaleźli
się Państwo w Naszej restauracji…
To My tworzymy klimat tego
miejsca….
Diabeł tkwi w szczegółach
Na stole pojawia się czekadełko. W wiklinowym koszyku skrupulatnie wyliczonych siedem bułek. Food
cost, takie życie. Ale przemiła Pani kelnerka pyta: Czy podać Państwu masełko
czosnkowe? Grzecznie przystaliśmy na miłą propozycję. Przy rachunku okazało się, że ta
dobroczynność kosztowała 2 złote.
Do rachunku dostaliśmy garść
cukierków. To bardzo miłe. Trafiło jednak na cukierkowych koneserów, więc dość szybko
zlokalizowaliśmy miejsce ich zakupu. Najtańsze kolorowe cukierki z Biedronki, podróbki legendarnych bon pari. Czy restauracja pretendująca do miana eleganckiej, gdzie serwuje się carpaccio wołowe za 39 złotych, nie powinna
poszukać czegoś oczko wyżej wyrafinowanego? A może lepiej zrezygnować z wątpliwego gratisu, bo mniej znaczy więcej?
Kelnerze powtarzaj zamówienie
Kiedy zaczęłam karierę
zawodową kelnerki pierwszą rzeczą jak nauczyły mnie starsze koleżanki było
powtarzanie zamówień. W restauracji w której pracowałam w przypadku pomyłki nie
było: że nie dosłyszałam, że mi się wydawało. Kelner ponosił finansową odpowiedzialność
za pomyłki. Można dyskutować, czy to sprawiedliwe czy nie, bo w tym lokalu serwowano ryby po 200 zł za sztukę. Jak pomyliłam moje
pierwsze zamówienie i zamiast carpaccio z tuńczyka na stół powędrował stek z
tuńczyka zrobiło się nieciekawie. O ile dania zimne można jeszcze „wrócić i
przytrzymać” o tyle ze stekami sprawa jest przegrana. Nawet po zniżce na
managera cena kasowała mnie z zarobionych tego dnia napiwków. O pomyłki nietrudno, kiedy udaje się że mówi się po niemiecku:)
Cudowne przemienienie
Pani kelnerka z La Maddalena też
się pomyliła. Pasztet z kaczki, który zamówiła połowa jedzenia od rzeczy okazał
się…zwyczajną kaczką. A moje carpaccio z łososia dokonało cudownego
przemienienia w carpaccio wołowe. Poinformowaliśmy Panią o pomyłce i wtedy
zobaczyłam przerażenie w jej oczach: A to nie może już zostać?
Reasumując: Jedzenie było
poprawne i smaczne. Niezwykle przyjemnie jadło się posiłek na świeżym powietrzu
i jeszcze w takim towarzystwie. Polecam to miejsce. Polecam weekendy we
Wrocławiu.
Cud wrocławski (carpcaccio wołowe)
Placuszki z cukinii z wędzonym łososiem
Sakiewki z ciasta filo z kozim serem
Truflowy tatar z różowego tuńczyka
FOTOKRONIKA
Zawiane blogerki
Czy oni odpowiadają za cudowne przemiany we Wrocławiu?
Via:dr google |
Fot:Cud techniki |
PS: W następnym odcinku będzie o tym dlaczego
nie wpuszczać blogera kulinarnego do swojej restauracji.
Patrycja Twe pióro coraz bardziej uzależnia mnie od siebie :)
OdpowiedzUsuń'mnie od Ciebie' winno być. Chyba pisałam to jak byłam lekko zawiana :)
UsuńBardzo trafne uwagi. :) Dobrze sie czytalo te Twoja recenzje.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Trzeba dzielić się uwagami, by jadło się lepiej.
Usuńoulala! Sama prawda, niech się uczą ;)
OdpowiedzUsuńNa tle patologii jaka dzieje się w dużej części lokali potknięcia La Maddaleny są naprawdę kosmetyczne.
Usuń