sobota, 19 maja 2012

Warsztaty kulinarne a'la NOMA

Do warsztatów skłoniła mnie nie tyle wiara, że w ciągu trzech godzin będę gotowała jak Rene Redzepi, ale ostatnia wizyta w Londynie. Poznałam tam przemiłego Włocha Silvio, który oprócz prowadzenia swojej firmy produkcyjnej zajął się organizowaniem profesjonalnych warsztatów kulinarnych- z jedzenia i o jedzeniu.

Z wielką pasją opowiadał mi, że bardziej od gotowania kręci go cały socjologiczno-psychologiczny teatr jaki rozgrywa się podczas warsztatów. Jak początkowo skrępowana sytuacją grupa powoli przełamuje lody, a wspólna praca: obróbka składników, wymyślanie garnirunku, podział obowiązków- w naturalny sposób to ułatwiają. 
Stwierdziłam, że muszę to przeżyć na własnej skórze. 

 Menu na wieczór przedstawiało się następująco:

10 x Pasjonatów
1 x Kucharz (Przemek Klima: Tamka 43, Ancora)
1 x Mistrz ceremonii i organizator (Krzysiek Kwapiński: www.latający talerz.pl)
1x Recenzent i paparazzo –Laura Osęka: www.booksforcooks.pl

Na początek małe wprowadzanie. Jak wpiszemy w wyszukiwarkę obrazów Google: NOMA- widoki będą co najmniej zatrważające. Ale pasjonatom kulinarnym nie trzeba tłumaczyć co to znaczy. Miejsce okrzyknięta już trzeci raz z rzędu najlepszą restauracją świata. 
Rene Redzepi pół- Duńczyk pół-Albańczyk stworzył nie tyle dobrą restaurację,co miejsce kultowe i model do naśladowania.

Podzieliliśmy się na 2-3 osobowe zespoły. Dostaliśmy przepisy i wtedy nastąpiła lekka konsternacja. Z jedzeniem  a’la Noma jest trochę jak z dziełami sztuki. Idziemy do muzeum: oglądamy obrazy, zachwycamy się, wiemy co dobre, znamy się. Ale już mało kto ma prawdziwe  arcydzieło u siebie na chacie.
Kulinarne aranżacje a'la Noma na pewno nie należą do najłatwiejszych. Są to przepisy trudne, problematyczne, wymagające koncentracji, dobrej techniki,  czasu i jak się później okazało masy cierpliwości. 
Raczej bym się nie porwała na haute cuisine w takim wydaniu w domowym anturażu, ale warsztaty były doskonałą okazją by pobawić się trudnymi przepisami.

Dużym problemem są nie tyle umiejętności techniczne, czy braki sprzętowe, ale brak dostępności do składników. O ile Rene Redzepi  wygrzebuje je spod ziemi (dosłownie)o tyle my nie zawsze mamy taką możliwość. 
W kwestii dostępu do produktów trzeba działać samemu. Tutaj Kris (organizator warsztatów) pokazuje przydomową plantację smardzów.

Moja grupa miała za zadanie przygotowanie czipsów ziemniaczanych z anyżem i czekoladą. Z dziewczynami trochę zmodyfikowałyśmy przepis.

Przemek Klima (pierwszy z prawej), który niedawno zakończył stażowanie w kopenhaskiej Nomie na co dzień pracuje w warszawskiej restauracji Tamka 43. Na warsztatach cierpliwie tłumaczył i pomagał.

Mowa końcowa Krzyśka, a w tle niestrudzony paparazzo, czyli Laura z Books for Cooks. Zdjęcia jej autorstwa można zobaczyć tutaj:
Album z oryginalnymi przepisami prosto z NOMY otrzymał Sebastian. Jury, czyli Laurę, Krzysia i Przemka ujął swoją cierpliwością i konsekwencją. Przez trzy godziny, bez mrugnięcia okiem walczył z produkcją kożuchów.
I pod koniec warsztatów przypomniały mi się słowa Silvio: Food is a medium. It brings people together.  I dokładnie tak było. 

2 komentarze:

  1. bardzo to wszystko ciekawe :) tylko interesowałby mnie jeszcze efekt końcowy Waszego dania i najlepiej jeszcze przepis. Smakowały Wam te chipsy? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chantel,
    Bardzo słuszna uwaga- brakuje przepisu. Na drugim zdjęciu od góry na kartce papieru z logo NOMA są podane składniki. Zrobię wkrótce update z dokładnym przepisem.
    Czipsy miały bardzo ciekawy smak- gorzka czekolada, ziemniak, chilli, nugat orzechowy, dodatkowo ozdobiliśmy je świeżymi kwiatami bzu:)

    OdpowiedzUsuń