niedziela, 30 grudnia 2012

O pracy w gastronomii vol.5

Pociąga mnie praca w kuchni. Za każdym razem jak biorę udział w warsztatach kulinarnych lub jestem w restauracji odczuwam trudną do wytłumaczenia tęsknotę za byciem częścią takiego zespołu. Czuję się jak gej katecheta w małej, zabitej deskami mieścinie, który musi ukrywać swoją tożsamość. Czuję się niezręcznie przyznając się, że choć na chwilę chciałabym być częścią destrukcyjnego i patologicznego środowiska, gdzie obowiązuje wojskowa musztra, ale już pełna towarzyska anarchia. 
Gdzie twoje "być albo nie być" nie wyznaczają umiejętności, ale Twój charakter. To czy jesteś w stanie zaadaptować się do patologicznych i skrajnie wyczerpujących warunków. Najgorsze jest to, że jak raz zasmakuje się bycia częścią takiej machiny, nie ma już odwrotu. To jak esperal wszyty pod łopatkę i od własnego instynktu samozachowawczego zależy, czy chcemy wrócić do gry, czy też żyć w wiecznej tęsknocie i niespełnieniu.



W kuchennych kuluarach nie obowiązuje bon-ton, czy inne zasady poprawnego współżycia międzyludzkiego. Trzeba wczuć się w sytuacje biednych kucharzy, którzy siedzą zamknięci w ciasnym, nagrzanym pomieszczeniu rażeni przez sztuczne oświetlenie. To nie robi dobrze psychice. Często jedynym damskim elementem są kelnerki. Nic więc dziwnego, że znane mi żony i narzeczone kucharzy kelnerowały wcześniej w restauracji, gdzie gotował ich wybraniec. Kelnerki przechodzą pierwszą selekcję wśród kucharzy.
Restauracje w których pracowałam złożyły się na specyficzny obraz kucharza. W słowniku naszej grupy kelnerskiej powstał nawet termin: kuchenny żart [żart niski, żenujący, zrozumiały tylko przez grupę żartujących, która się z tego żartu śmieje]. 
Czasem tęsknię za atmosferą pracy w gastronomii. Pamiętam, jak po 17 godzinach na nogach, pełzałam przez krakowski rynek zryta jak koń po westernie. Dookoła mnie balująca młodzież, hostessy rozdające zaproszenia na darmowe drinki. Przecinałam Rynek Główny, a później Szewską, Karmelicką aż na Plac Inwalidów, gdzie mieszkałam i w stanie skrajnego zmęczenia potrafiłam zaśmiać się sama do siebie na wspomnienie kuchennego żartu.
To jest jak toksyczny związek. Wiesz dobrze, że to nie dla ciebie i zasługujesz na coś lepszego, ale mimo wszystko brniesz  dalej, a na dodatek chcesz więcej. To jak love-hate relationship, związek oparty na miłości i nienawiści. Z jednej strony zżywasz się z ludźmi którzy z tobą pracują, a z drugiej pytasz siebie- co taki Marcel Proust robi wśród  grubiańskich dzików?

Jeżeli chcesz ulżyć mojemu cierpieniu, albo wręcz przeciwnie, sprawić by dopiero się zaczęło nie wahaj się. Oferty pracy przyjmuje pod adresem: smak@smaklick.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz