Ostatnio przeglądałam fanpejdże polskich restauracji. W
wielu przypadkach ciężko było opanować poczucie żenady.
Jedna z topowych
warszawskich restauracji wkleja na swoją facebookową stronę „ciekawostki żywieniowe”: Czy
miód jest zdrowy? Jak schudnąć? Albo innego rodzaju wątpliwej jakości artykuliki
przeklejone z dużych portali. Z jednej strony wszystkie dotyczą jedzenia, ale z drugiej wizerunek restauracji jest niespójny z tym co się dzieje na facebooku (tabloidowe smaczki i rekomendowanie wszystkich artykułów, jakie tego dnia ukazały się w druku i on-line pod hasłem: żywność). O ile takie marketingowe zabiegi przystają lokalom typu casual, to już restauracja z ambicjami i osiągnięciami przegina w drugą stronę.
Prawie 96% fanpejdży restauracyjnych służy jako on-line menu i
tutaj zmieniają się tylko dania. Jest to poniekąd praktyczne, gdyż wiemy czego się
spodziewać, ale też zupełnie bez pomysłu na wykorzystanie potęgi facebooka.
Podczas porannego przeglądu prasy prawie potknęłam się o ideał komunikacyjny
na linii: restauracja-gość. Gdzie gościa traktuje
się po partnersku i z szacunkiem. Co z tego, że przekaz składa się ze niepoważanych hipstagramów, ale żyjemy w kulturze obrazkowej i takie są
reguły gry. Tempo życia powoduje, że mało kto ma czas na samodzielne
wygrzebywanie wartościowych treści z zalewu marności i kiczu. Najczęściej
korzystamy z utartych ścieżek i tego co polecą nam znajomi.
Jak więc wkupić się
w łaski gości i popłynąć z falą marketingu szeptanego? Moim zdaniem wystarczy
szczerość, pasja i znajomość trendów marketingowych w praktyce. PR leśnych
dziadków, który uprawia większość polskich restauracji raczej odstrasza niż
zachęca. Poza tym ludzie nie lubią jak robi się z nich idiotów, w mig
wychwytują kłamstwo i wiele miejsc pada/padło/lub padnie właśnie dlatego, że
udaje to czym nie jest.
Bardzo podoba mi się koncept promocyjny In De Wulf,
restauracji w Belgii. Na ich blogu nie znajdziemy esejów kulinarnych, relacji z
wielkich rautów. To zapis codziennego życia restauracji. Na zdjęciach widzimy
zmieniające się pory roku, kolory, sceny z kuchennego backstage'u, szefa kuchni w
akcji, dziewczynę zdejmującą chleb z jeszcze ciepłej kratki, okoliczne
krajobrazy. Nie ma tu słowa o menu, promocjach, grouponach. To bardzo pozytywny przykład na to, jak
wytworzyć platformę komunikacyjną, która zbliża do restauracji i jej zespołu, a
jednocześnie robi to w zawoalowany sposób.
Ten pomysł nie sprawdzi się w
przypadku każdego lokalu, ale bądź co bądź czuję się odbiorcą właśnie takiego
rodzaju przekazu.
źródło: http://blog.indewulf.be/
Nie jest moim celem porównywanie gastronomicznej sytuacji
Polski i Belgii, gdyż to podobne rozważania do tych, dlaczego na olimpiadach
zdobywamy tak mało medali, a USA, Chiny i Wielka Brytania zgarniają wszystko. Ale
czasem warto potraktować kreatywnie swój fanpage, a swoich potencjalnych i stałych gości nie jak dzieci
we mgle, ale partnerów na równych zasadach, którzy do naszej restauracji
przychodzą po konkretny produkt i po to, żeby na chwilę zanurzyć się na chwilę
w atmosferze, którą sami potrafimy umiejętnie wykreować.
A Waszym zdaniem, co powinno się znaleźć na tego idealnym fanpage'u Waszej ulubionej restauracji?
mam nadzieje, ze rozwinie sie tu jakas dyskusja, bo sama wlasnie stanelam twarza w twarz z tym problemem. mysle, ze zdjecia dan "specjalow" tygodnia czy miesiaca sa niezbedne. widzialam tez bardzo skuteczna akcje promocyjna nowootwierajacej sie restauracji "kazdy kto udostepni to zdjecie na swojej scianie bierze udzial w konkursie - do wygrania kolacja w naszej restauracji o wartosci 300zl" (a na zdjeciu smakowite dania i info o otwarciu tej wlasnie restauracji). mysle, ze raz w togodniu warto zaskakiwac krotkimi CIEKAWOSTKAMI na temat co poniektorych dan/skladnikow/tradycji kulinarnych zwiazanych z nasza restauracja... ale co jeszcze?
OdpowiedzUsuńWMK: Dyskusja rozwinęła się tutaj:) http://www.facebook.com/agnieszkimalkiewicz.codziennikkulinarny?ref=ts&fref=ts a także na stronie FB smaklicka.
OdpowiedzUsuń