W telefonie słyszę głos
rozentuzjazmowanego mężczyzny. Smaklick, nie obchodzi mnie co teraz robisz.
Musisz przyjść za mnie do pracy- zaczął rozmowę żartem Sebastien. Jak się później okazało, tylko ja z naszej
dwójki byłam przekonana, że to żart.
Pewnego lata pracowałam jako barmanka w hotelu
połączonym z restauracją, która chyliła się ku upadkowi. Rzecz miała miejsce w nadmorskim kurorcie nad Morzem Północnym w Belgii, w związku z tym było to dość intratne stanowisko. Od razu zaznaczam, że
barmanka to spore nadużycie, gdyż moje zamówienia od
nadmorskiej klienteli ograniczały się do koli, gazowanej ice tea lub kawy.
Siedziałam sobie za moim bezpiecznym barem od czasu do czasu otwierając wino
przy stoliku, gdyż belgijskie kelnerki, nie wiedząc czemu, nie potrafiły obsługiwać się
otwieraczem. Moje nauki i szkolenia nie miały sensu, bo dziewczyny tak się okopały
w swoich stanowiskach, że nawet nie chciały słyszeć o tym, że można nauczyć się
nowej umiejętności. Proces mojej wegetacji trwał. Do czasu wcześniej
wspomnianego telefonu.
Sebastien ledwo mógł mówić z nadmiaru
emocji. Dzisiaj ten dzień! -krzyczał do słuchawki snując plany małżeńskie z poznaną dwa dni wcześniej dziewczyną. Już wszystko obliczyłem,
będzie pełnia księżyca, biorę wino, idziemy na plażę. Zaliczę drugą bazę-
rozmarzał mi się w telefonie o swojej przyszłej, jednak wciąż niedoszłej wybrance. Ale, co ja mam z tym wspólnego?- zapytałam. No, że przyjdziesz za mnie do pracy. Chef jeszcze do końca wie o tym pomyśle, ale ucieszy się jak cię zobaczy- odpowiedział niewzruszony.
Sebastien był kucharzem na tzw. zimnej sekcji, a więc tej części kuchni, która zajmuje się sałatkami, garniszem, deserami i przystawkami zimnymi.
Przez zupełny przypadek, chcąc zrobić dobry uczynek napalonemu
koledze, zrobiłam dobrze przede wszystkim sobie. Z pierwszym dniem
przepracowanym na zimnej kuchni, na zagranicznym podwórku zweryfikowałam
wszystkie swoje dziecięce marzenia o gastronomii.
Szef kuchni zmierzył mnie
wzrokiem: Dawać tu. W Słodkim życiu w Paryżu David Lebovitz pisze,
czego pod żadnym pozorem nie można robić w gastronomii. Po pierwsze, nie wolno kłamać na temat swojego
doświadczenia czy umiejętności.
Od razu zaczęłam tłumaczyć, że jestem tu w
ogóle z przypadku, kolega ciężko się rozchorował, jest w agonii. Ja mu
agonię z dupy zrobię, jak jeszcze raz nie przyjdzie do pracy- odpowiedział spokojnie szef i błysnął
nożem krojąc porcje mięsnych steków na wieczorny serwis. Jeden z kucharzy
wiedząc z góry o mojej znikomej znajomości flamandzkiego, rzucił łaskawie w
powietrze kilka wskazówek o tym co mam tutaj robić. Pomyślałam wtedy, że
kuchnia to nie jest miejsce dla kogoś, kto potrzebuje być w ciągłym centrum
uwagi. W kuchni nieważne czy jesteś dziewczyną, fotomodelką, pasztetem, czy
troglodytą. Zapieprzasz.
Tego wieczoru poznałam dogłębną filozofię niezwykle skomplikowanego dania tomaat garnaal, czyli jednej z najbardziej popularnych zimnych przystawek w Belgii. To nic innego jak wydrążony pomidor z nadzieniem z małych krewetek (garnaalen), majonezu i świeżo mielonego pieprzu.
Czas pokazał, że to przypadkowe doświadczenie było nowym początkiem. To był wieczór dobrych wyborów. Sebastien poświęcił się nowej miłości (co było dobre dla niego), a ja przejęłam część jego obowiązków zostawiając ciepłą posadkę za barem, na pełną życia, energii i emocji kuchnię.
Widok z mojego okna. Wystarczyło wychylić zza framugi 3/4 długości ciała i można było podziwiać morze. Morze, to ten niebieski prostokąt w lewym, dolnym rogu. |
Widoki rekompensowały mi trudy ciężkiej pracy. |
Największą nagrodą po ciężkim dniu był skok do morza. Nawet w odzieży. |
Od pierwszego przepracowanego serwisu nie ominęło mnie kilka, mniej lub
bardziej, żenujących testów, które miały sprawdzić mój spryt,
inteligencję, odporność fizyczną i szybkość, mówiąc slangiem kuchennym- "czy się nadaję".
O ich powodzeniu i
przebiegu opowiem w kolejnym odcinku "O pracy w gastronomii".
Czytałam Cię i oglądałam z wielką przyjemnością...:).
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy:)
To bardzo miłe. Jak mówi tradycyjne polskie przysłowie: to be continued...
UsuńPatrycja jak przyjedziecie do mnie to ja poproszę taką przystawkę :) Składniki i wyżywienie zapeniam oraz nocleg :)
OdpowiedzUsuńKiss :*
Nie ma innej opcji. Pomidor będzie doskonałą rekompensatą za szwajcarskie luksusy.Tęsknie!
UsuńWszystko się dzieje za sprawą śmiesznych przypadków :) Fajny początek, ja też czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńDalej było tylko...bardziej ciekawie. Ale zgadzam się, że z przypadków rodzą się najciekawsze historie.
Usuń