Szara eminencja, która napędza i trzyma w
ryzach szalony restauracyjny mechanizm. Kombinacja „Erin
Brockovich” i "Leona Zawodowca". Atlas dźwigający sklepienie
niebieskie. Czarująca uwodzicielka rozdająca oszczędne uśmiechy gościom i
sprawiająca, że wieczór staje się jeszcze przyjemniejszy. Bezwzględnie negocjujący pośrednik, mediator, postrach
nieuczciwych dostawców. Managerka*
via:weheartit.com |
Miałam okazję pracować z taką osobą. I uwierzcie mi, kiedy
ktoś pytał wtedy kim chcę zostać kiedy będę duża- bez zająknięcia
odpowiadałam: managerką!
Największe byki kuchenne zuchwale pytali podczas jej nieobecności:
JEST MENAGO? Po to by za 5 minut rozmawiać z nią tonem uniżonym i pełnym
szacunku. Osoba obdarzona wspaniałym smakiem, zmysłem estetycznym i polotem. Rozdzielała zadania dostosowane nie tylko do
umiejętności, ale i osobowości pracowników. Doskonale wiedziała, że wysłanie mnie po kwiaty na Stary Kleparz, będzie
oznaczało, że wrócę ze smutnym badylem. Ale już wypchnięcie na pożarcie najbardziej wymagających gości,
z których najlżejszym przypadkiem był znany restaurator Adam G., straszący, że
umrze przeze mnie, było odpowiednim zadaniem.
Nigdy nie panikowała. Nie złamała jej nawet śmierć gościa na sali podczas
piątkowego serwisu i pełnej restauracji. Wiedziała, że restauracja w
układzie amfiliady sprzyja tuszowaniu tak niewygodnych sytuacji jak zgon.
Wiedziała
kiedy ktoś kłamie, oszukuje i kręci zanim sam winowajca pomyślał o niegodnym
czynie. Wiedziała przez kogo ubywa musu z białej czekolady, na kogo można
liczyć kiedy nikt nie może przyjść do pracy, bo wszyscy tego dnia mają ważny
egzamin. Przychodziliśmy wszyscy. Oblany egzamin był niczym wobec jej
niespełnionych oczekiwań albo złamanej obietnicy.
Widziała jak wykorzystywać swoją kobiecość i wdzięk. Nic
dziwnego mając aparycję Scarlett Johansson i Anny
Przybylskiej. Wszystkim imponowała chorobliwą uczciwością. Ktoś
kto próbował zyskać jej szacunek mówiąc nieprawdę o innych, tracił go
bezpowrotnie. Dobrą albo złą opinię wyrabiała sobie sama. Po restauracji, kuluarach, kuchni i zapleczach przemykała jak
pantera. Wystarczyło bym w ukryciu wychyliła zza zapaski (zakazany) telefon
komórkowy, by po sekundzie usłyszeć w prawym uchu: A co to za telefon?!
Doświadczyłam niemożliwego, czyli przyjaźni z przełożnym. Z
twardą linią oddzielającą sprawy zawodowe i prywatne. Po jej odejściu, długo było słychać cichy płacz właścicieli restauracji,
którzy wiedzieli, że stracili żołnierza stworzonego do służby na froncie
gastronomicznym. W wersji damskiej, to skarb, który przydarza się raz na milion
lat.
*Opis na przykładzie niewiasty. Z panem managerem nie
przyszło mi jeszcze pracować, dlatego się nie wypowiadam:)
Cudny tekst. Aż przypomniałam sobie jak to było pracować w F i z tą niewiastą. Łezka w oku się kręci.
OdpowiedzUsuń