piątek, 19 lipca 2013

O pracy w gastronomii vol.8.


Szara eminencja, która napędza i trzyma w ryzach szalony restauracyjny mechanizm. Kombinacja „Erin Brockovich” i "Leona Zawodowca". Atlas dźwigający sklepienie niebieskie. Czarująca uwodzicielka rozdająca oszczędne uśmiechy gościom i sprawiająca, że wieczór staje się jeszcze przyjemniejszy. Bezwzględnie negocjujący pośrednik, mediator, postrach nieuczciwych dostawców. Managerka* 

via:weheartit.com
Miałam okazję pracować z taką osobą. I uwierzcie mi, kiedy ktoś pytał wtedy kim chcę zostać kiedy będę duża- bez zająknięcia odpowiadałam: managerką!
Największe byki kuchenne zuchwale pytali podczas jej nieobecności: JEST MENAGO? Po to by za 5 minut rozmawiać z nią tonem uniżonym i pełnym szacunku. Osoba obdarzona wspaniałym smakiem, zmysłem estetycznym i polotem. Rozdzielała zadania dostosowane nie tylko do umiejętności, ale i osobowości pracowników. Doskonale wiedziała, że wysłanie mnie po kwiaty na Stary Kleparz, będzie oznaczało, że wrócę ze smutnym badylem. Ale już wypchnięcie na pożarcie najbardziej wymagających gości, z których najlżejszym przypadkiem był znany restaurator Adam G., straszący, że umrze przeze mnie, było odpowiednim zadaniem.
Nigdy nie panikowała. Nie złamała jej nawet śmierć gościa na sali podczas piątkowego serwisu i pełnej restauracji. Wiedziała, że restauracja w układzie amfiliady sprzyja tuszowaniu tak niewygodnych sytuacji jak zgon. 
Wiedziała kiedy ktoś kłamie, oszukuje i kręci zanim sam winowajca pomyślał o niegodnym czynie. Wiedziała przez kogo ubywa musu z białej czekolady, na kogo można liczyć kiedy nikt nie może przyjść do pracy, bo wszyscy tego dnia mają ważny egzamin. Przychodziliśmy wszyscy. Oblany egzamin był niczym wobec jej niespełnionych oczekiwań albo złamanej obietnicy.  
Widziała jak wykorzystywać swoją kobiecość i wdzięk. Nic dziwnego mając aparycję Scarlett Johansson i Anny Przybylskiej. Wszystkim imponowała chorobliwą uczciwością. Ktoś kto próbował zyskać jej szacunek mówiąc nieprawdę o innych, tracił go bezpowrotnie. Dobrą albo złą opinię wyrabiała sobie sama. Po restauracji,  kuluarach, kuchni i zapleczach przemykała jak pantera. Wystarczyło bym w ukryciu wychyliła zza zapaski (zakazany) telefon komórkowy, by po sekundzie usłyszeć w prawym uchu: A co to za telefon?!

Doświadczyłam niemożliwego, czyli przyjaźni z przełożnym. Z twardą linią oddzielającą sprawy zawodowe i prywatne. Po jej odejściu, długo było słychać cichy płacz właścicieli restauracji, którzy wiedzieli, że stracili żołnierza stworzonego do służby na froncie gastronomicznym. W wersji damskiej, to skarb, który przydarza się raz na milion lat.


*Opis na przykładzie niewiasty. Z panem managerem nie przyszło mi jeszcze pracować, dlatego się nie wypowiadam:)

1 komentarz:

  1. Cudny tekst. Aż przypomniałam sobie jak to było pracować w F i z tą niewiastą. Łezka w oku się kręci.

    OdpowiedzUsuń